Wiele warszawskich ulic powiązanych jest z ciekawymi legendami , a jedną z nich jest ul. Krzywe Koło.
W dawnej Warszawie znaczną część mieszkańców tej ulicy stanowili Żydzi, trudniący się handlem i rzemiosłem.
Najsłynniejszym jednak „mieszkańcem” Krzywego Koła był legendarny Bazyliszek , który mieszkał w podziemiach kamienicy , o nieznanym dzisiaj numerze.
Opisywano go jako koguta ze smoczymi skrzydłami, z ogonem węża i oczami żaby, które intensywnie świeciły na żółto.
Gdzieś wyczytałam , że pierwowzorem tego dziwnego smoka miała być grecka Meduza , która była skrzydlatym monstrum o kobiecym ciele , ze szponiastymi dłońmi i wężami zamiast włosów.
Początkowo była ona kobietą wyjątkowej urody, o bujnych włosach. Jej wdzięk zwrócił uwagę Perseusza , a do zbliżenia kochanków doszło w świątyni Ateny.
Za to świętokradztwo bogini przemieniła dziewczynę w odrażające monstrum.
Spotkanie to zaowocowało „stanem błogosławionym” Meduzy , której dziecko , według przepowiedni , miało zabić w przyszłości dziadka Perseusza.
Mężczyzna ten , chcąc oszukać przeznaczenie , wysłał wnuka na Wyspę Gorgon.
Pisząc kątem oka spojrzałam w ekran telewizora , a tam leciał film fantasy : „Starcie Tytanów”.
Główny jego bohater – Perseusz – syn Boga Zeusa i królewny Danae , właśnie ścigał „moją Meduzę”.
Według greckich przekazów , Meduza posiadała zdolność zabijania wzrokiem, ale ten pół-Bóg , pół -Człowiek , jakim był Perseusz , pokonał Gorgonę .
Stało się to dzięki hełmowi , jaki otrzymał od władcy krainy podziemi- Hadesa , który dawał mu niewidzialność.
Nie patrząc w oczy Meduzy , odciął jej głowę i schował do torby podróżnej , a wtedy z jej krwi narodził się skrzydlaty koń – Pegaz , …itd,itd.
O mitach greckich mogłabym mówić godzinami , ale niestety czas już powrócić do Bazyliszka.
Warszawska legenda mówi , że smok ten nie wychodził poza swoją kryjówkę , ale tych , którzy wkradali się na jego terytorium – atakował i zabijał .
W innych źródłach czytamy , że menu warszawskiego Bazyliszka było bardzo urozmaicone , a jego przysmakiem były młode dziewczyny , ale i nie pogardzał tłuściutkimi pająkami , czy małymi dziećmi.
W jaki sposób gad zwabiał ofiary do swej kryjówki ? – do dziś pozostało to tajemnicą , ale niezaprzeczalnym faktem były przypadki tajemniczego znikania ludzi.
Bazyliszek zabijał na dwa sposoby . Jeden polegał na zamienianiu wzrokiem swojej ofiary w kamień , a więc temu , kto spotkał na swej drodze Bazyliszka , za żadne skarby nie wolno było spojrzeć w jego oczy.
Drugą bronią potwora był jad , który był tak silny , że rozpuszczał ludzkie ciało jak kwas.
I wcale człowiek nie musiał być ukąszony przez tą gadzinę , bowiem Bazyliszek posiadał zdolność plucia swoim jadem na odległość.
Wielu śmiałków próbowało uwolnić od niego miasto , ale udało się to dopiero temu , który wiedział co jest „Piętą Achillesową” Bazyliszka.
A było to tak…
Pewnego letniego wieczoru straszne zamieszanie powstało na Rynku Starego Miasta.
Jakaś młoda kobieta głośno lamentowała nad stratą swoich dzieci , które zaginęły w feralnej piwnicy na Krzywym Kole.
Słysząc to , grodzki Architekt przypomniał sobie opowieści o straszliwym potworze , który swym wzrokiem potrafił zamieniać ludzi w kamienie.
Zasępiony wrócił do Ratusza , a następnego dnia Marszałek grodzki ogłosił , iż ten kto odważy się zabić Bazyliszka – otrzyma 300 dukatów nagrody.
Nikt się jednak nie zgłosił i wtedy do Ratusza sprowadzono więźnia – Jana Taurera , który następnego dnia miał zostać za swe zbrodnie powieszony na szubienicy.
Ubrano go w szatę z naszytymi lusterkami , dodatkowo zabezpieczając jego ciało przed ewentualnym opluciem jadem potwora i tak przygotowanego zaprowadzono do kryjówki gada.
Minęły godziny oczekiwań , aż zgromadzeni wokół kamienicy mieszczanie usłyszeli jakiś straszny krzyk – coś jakby chrypliwe pianie koguta , jakby świszczący syk węża , czy śmiech diabelski.
Wszystkim włosy stanęły dęba i ludziska z trwogą zaczęli odmawiać modlitwy za skazańca .
Po paru minutach , które wszystkim ciągnęły się niczym godziny , w wejściu do piwnicy stanął Jan Taurer.
Pod pachą niósł martwego gada z szyją i łbem kogucim , smoczymi skrzydłami i wyłupiastymi oczami żaby.
Na drugi dzień , na stosie wystawionym na środku Rynku , spalono uroczyście Bazyliszka i od tego czasu nie zjawił się on już nigdy w Warszawie.
Radosna nowina szybko obiegła całą Warszawę i wszyscy się radowali , ale jedna kobieta płakała , obejmując kamienne postacie swych ukochanych dzieci.
Według innej wersji legendy o strasznym Bazyliszku , do podziemi udało się troje dzieci : Maćko i Halszka – płatnerza Melchiora Ostrogi i urwis z sąsiedztwa – Waluś od Klepki.
To właśnie on wyciągnął rodzeństwo na Krzywe Koło , do zburzonego domu, przed którym ostrzegał ich ojciec.
Tam dzieciaki weszły do piwnicy , gdzie jak mówił Waluś – skarby wielkie ukryte.
Pierwszy szedł Waluś , a napotkawszy kolejne drzwi , zamaszyście je otworzył i ….padł jak rażony piorunem.
Z otwartej czeluści drugiej piwnicy wyłonił się okropny stworek , który głowę miał kogucią z purpurowym grzebieniem , szyję długą i cienką , a nogi kosmate , zakończone łapami o ostrych pazurach. Pękaty kadłub miał pokryty czarnymi , nastroszonymi piórami.
Najstraszniejsze jednak były oczy potwora – ogromne i wyłupiaste jak u żaby , jarzące się to na czerwono , to na żółto.
Halszka i Maćko ukryli się pod starymi drzwiami , opartymi o ścianę piwnicy.
Wiedziały już , że to Bazyliszek z opowieści ich ojca i wiedziały , że za chwilę mogą już nie żyć.
Tymczasem płatnerzowi doniesiono , że jego dzieci widziane były na Krzywym Kole.
Ostroga w te pędy pobiegł do „Czarownika z Piwnej” , wielce biegłego w sztuce medycznej i magicznej – Heermenegildusa Fabula.
Doktor znał sposób na zabicie potwora i podzielił się nim z przerażonym ojcem.
Niebawem Burmistrz miasta wstrzymał egzekucję wędrownego krawczyka , Jana Ślązaka , któremu dano wybór : albo ścięcie mieczem , albo próba zabicia Bazyliszka.
Powiedziono go na Ratusz , skąd obwieszonego zwierciadłami , strażnicy powiedli skazańca na Krzywe Koło.
Dalszy ciąg już znacie , z tą różnicą , że dzieci mistrza Ostrogi przeżyły i szczęśliwie powróciły do rodzinnego domu .
Jeżeli zaś chodzi o mężnego Jana Ślązaka , to w trakcie ponownego śledztwa okazało się , że nie on był winien zabójstwa swego kamrata.
Można by więc powiedzieć , że : ” Wszystko dobre , co się dobrze kończy ” , ale w tym przypadku chyba nie do końca jest to zgodne z prawdą.