W poprzednim wpisie mówiłam o Śmierci , która według swego uznania , gasi ludzkie kaganki życia .Pozostając przy tym ponurym temacie , dziś opowiem z kolei Legendę o Morowej Dziewicy , która pod postacią bladej, wychudzonej kobiety, wędrowała po świecie , a tam gdzie się pojawiała – ludzie umierali w strasznych męczarniach.
Według starych przekazów , zaraza , zwana morowym powietrzem dotarło do Cieszyna wiosną 1713 roku , a stać się miało za sprawą obcego pątnika , który zatrzymał się w cieszyńskiej Gospodzie ” Pod Modrą Gwiazdą”. Mimo zaproszeń do stołu biesiadujących mieszczan , usiadł on z dala od wszystkich i w milczeniu lustrował ich swym przepastnym, ponurym spojrzeniem. A oczy miał czarne, głęboko osadzone , co sprawiało wrażenie jakby pustych oczodołów Śmierci.
Gwar w karczmie ucichł , a serca wszystkich ścisnął jakiś niewytłumaczalny strach . Co odważniejsi zaczęli domagać się od Karczmarza , by wyrzucił owego pielgrzyma z Gospody. Wypchnięto go siłą na ulicę , a on miał rzucić w kierunku ludzi jakieś przekleństwo w obcym języku , a wtedy jego czarne oczy zapłonęły niczym rozżarzone węgle.
Mieszczanom trwoga ścisnęła serca i nikt już nie miał ochoty na dalsze biesiadowanie.
Tuż przed świtem w mieście zaczęły bić dzwony , a niebo pokryło się ciężkimi, burymi chmurami , z których jakby zaczęła spływać gęsta mgła.
Duszne , morowe powietrze truło przy każdym oddechu i na nic zdały się chusty na twarzach , nasycone octem . Przerażeni ludzie biegali po ulicach , potykając się i padając na ziemię w śmiertelnych konwulsjach.
Wszędzie słychać było tylko krzyki i lamenty , a potem nagle zapanowała śmiertelna cisza…
Dzwony przestały bić , a wszyscy patrzyli jak środkiem ulicy kroczy , znany już co niektórym , Pielgrzym z kosturem w dłoni , w towarzystwie kobiety odzianej w czarną , postrzępioną płachtę . Za nimi radośnie pląsał Diabeł w przebraniu myśliwego , a za nim wolno wlókł się smutny Anioł z opuszczonymi skrzydłami i lilią w ręku , której biel raziła źrenice patrzących.
Tam gdzie zapukał Diabeł , to chociażby mieszkańcy tego domu zapierali drzwi drągami , to Morowa Dziewica i tak prześlizgiwała się do wnętrza i zabierała im życie. Czasem zdarzało się , że zapłakany Anioł wstrzymywał Diabła , uderzając go białą lilią po krogulczych pazurach . Pomocnik Śmierci niezadowolony ustępował , a Morowa Dziewica dalej wędrowała od kamienicy do kamienicy.
I kiedy wydawało się , iż nie ma już żadnego ratunku , ktoś przypomniał sobie o pustelniku Santariusie , mieszkającym w małej chałupinie poza murami miasta.
Kiedyś ten mądry starzec wybawił Cieszyn od ciągłych napaści beskidzkich zbójców , jak i zapewnił wieczny spokój duszom pomordowanych jeńców szwedzkich , pokutujących na miejskim cmentarzu.
Santarius, wysłuchawszy mrożącej krew w żyłach opowieści , zgodził się nakłonić Morową Dziewicę do opuszczenia Cieszyna, wiedząc o tym , iż ceną będzie jego życie.
Wraz z nastaniem nocy Santarius zaczął grać na kościelnych organach , a jego piękna i wręcz magiczna muzyka szybko ściągnęła do Świątyni śmiertelną świtę. Widząc ich starzec nie zaprzestawał gry , choć pot ciekł mu już po czole , a ręce mdlały. I wtedy jak przez mgłę ujrzał Anioła fruwającego nad organami , a woń białej lilii dodała mu sił na spotkanie ze Śmiercią.
Kiedy Morowa Pani objęła go kościstymi ramionami i ucałowała , Santarius z modlitwą na ustach osunął się bezwładnie na kościelną posadzkę .
Rankiem wiatr przegonił burzowe chmury , a na niebie pojawiło się piękne słońce . Zaraza odeszła , a ci co przeżyli , święcie wierzyli , iż to poświęcenie Santariusa odsunęło przekleństwo rzucone na miasto przez Pielgrzyma, a niektórzy nawet zarzekali się , że widzieli Anioła unoszącego do nieba duszę pustelnika.